Coś przyniosło mnie do Niej na rękach. Musiałam być jeszcze mała, bo niewiele z tego pamiętam. Wiem, że cały czas płakałam, bo chciałam wrócić do mamy. Ona, chwyciła mnie delikatnie i mocno przytuliła.

Zaciekawił mnie Jej głos, bo kiedy zaczęła do mnie mówić, nie mogłam oderwać od Niej oczu. Dopiero, po jakimś czasie zrozumiałam, że przyniosło mnie jedno z tych większych i silniejszych, przynajmniej na pierwszy rzut mojego oka- stworzeń. Ale, jego głos mi się nie podobał. Skrzekliwy. Dostałam swoją miskę, posłanie i kuwetę. Oczywiście, dopiero później zrozumiałam, że są tu specjalnie dla mnie. Uczyłam się je wykorzystywać, bo początkowo myliłam posłanie z kuwetą. Ona, musiała je wyrzucić. Ja, ku mojemu wielkiemu zadowoleniu odkryłam, że dzięki temu mogę spać z Nią. Najpierw układałam się na Jej nogach. Czasem Ją to chyba denerwowało, bo nie mogła się ruszyć.Ale, potem, kładłam się coraz bliżej i wtedy lepiej słyszałam głoś, który tak lubiłam. Przytulała mnie. Jednak, nie od razu to rozumiałam. Chciałam uciekać, kilka razy ugryzłam Ją w rękę. Krzyczała na mnie wtedy. Uciekałam, bo bałam się krzyku, wolałam, kiedy mówiła spokojnie. I… było mi też trochę głupio… co poradzę, jestem kotem. Czasem drapnę i , choć nie wszystkie koty gryzą te inne stworzenia, mnie się to zdarzało. Przyznaję. Obserwowałam ją wtedy z bezpiecznej odległości, czekając aż znów będzie spokojna. Ocierałam się o jej nogi i siadałam tak, by mogła widzieć moje zielone oczy, Zawsze pomagało. Wtedy znów brała mnie na ręce albo na kolana…

Bardzo lubiłam miejsce, zwane „balkonem”. Gdy było ciepło, siedziałyśmy razem. Ona wypuszczała mnie zawsze rano, a ja wylegiwałam się na słońcu.. Co jakiś czas, sprawdzała, czy jestem. Kiedy mnie wołała, nie zawsze się odzywałam. Ale, zawsze pozwalałam się znaleźć. Bo, gdy byłam dużo mniejsza, wypadłam z balkonu. Jakieś stworzenie, dopiero po dwóch dniach odniosło mnie do niej. Bardzo się cieszyłam. Ona też. Miałam fajne, kocie życie. Kiedy zostawiała mnie samą, nie mogłam się doczekać kiedy wróci. Jak tylko się pojawiała, sama wskakiwałam jej na kolana, a potem na ręce. Czasem wymykałam się na coś, co nazywa się schodami. Długo mnie potem musiała wołać. Nie wracałam, bo choć trochę się bałam, ciekawość była silniejsza. Albo, wdrapywałam się po oparciu fotela i siadałam Jej na ramieniu. Nawet wtedy, gdy mój piękny, puszysty ogon został przytrzaśnięty drzwiami. Bardzo bolało. Dopiero potem okazało się, że dzięki temu, Ona wezwała do mnie lekarza, a on powiedział, że przytrzaśnięty ogon uratował mi życie. Miałam, rzadki u kotów, czerniak w ogonie. Ogon mi obcięli. Ale, byłam szczęśliwa. Znowu z nią, w domu.

Miałam żyć trzy tygodnie. Potem, Ona nagle mi zniknęła i oddała do innych stworzeń. Było mi dobrze, ale bardzo tęskniłam… Przyszła. Nie zostawiła mnie. Tak czekałam. Nie mogłam przestać miauczeć z radości, a ona mocno mnie przytuliła i nie wiem, dlaczego, zaraz potem miałam mokrą sierść. Spałyśmy razem. Znów się przytuliłam.

Zapakowali mnie w różową torbę i długo w niej siedziałam. Nie lubiłam tej torby. Kiedy mnie wypuścili, znów Ją zobaczyłam. Znów radość. Zostałyśmy razem. Ale, balkonu nie było. To było inne, nowe miejsce. Ona często wychodziła, ale, na szczęście wracała. Czułam się gorzej, ale nie dawałam znać, bo ona chyba też miała gorsze dni. Byłam dla niej. Zaczepiałam, prowokowałam do zabawy i znów się przytulałam…

Kiedy, znów włożyła mnie do różowej torby, zasnęłam. Obudziłam się na moim ulubionym balkonie. Byłam szczęśliwa. Ale znów źle się czułam. Wezwała lekarza. Trwało to kilka dni. Potem jeździły ze mną na zastrzyki różne stworzenia. Jej było trudno. Po kilku dniach poczułam się lepiej. Ale, na krótko.

„Kiciunia”, znana też jako”Grappa” , odeszła po trzech latach i czterech miesiącach choroby. Myślę, że cierpiała tylko przez kilka ostatnich dni. Bardzo chciałam jej pomóc. Była moim kotem, kochanym łobuzem, którego brakuje mi, jak członka rodziny. Była ze mną jedenaście lat, także w Gdańsku.

Dziękuję wszystkim, którzy pomogli mi wozić ją na leczenie, dziękuję weterynarzom, którzy przychodzili do domu.

Szczególnie, dziękuję Pani Monice Nowickiej z Inspektoratu Ochrony Zwierząt.https://rejestr.io/krs/682251/inspektorat-ochrony-zwierzat Dziś wiem, że zwierzęta też łączą ludziJ Wiem, że liczy się miłość i każde, nawet kocie życie, ma ogromną wartość. Bo, jedynie na śmierć, nie mamy wpływu.

Bogu, dziękuję, że prognozowane trzy tygodnie życia mojego „Szaraka”, zamienił na ponad trzy lata. Dziękuję, że miałam siłę robić wszystko, co do mnie należy, także dzięki Ludziom, których spotkałam.

 

Inspektorat Ochrony Zwierząt potrzebuje Twojego wsparcia. Organizacja zajmuje się wszystkimi gatunkami zwierząt, prowadząc przede wszystkim działania interwencyjne, prewencyjne, w dalszej kolejności adopcyjne i edukacyjne.

Potrzebna miłość i życzliwa ludzka ręka. Jeżeli możesz dać trochę miejsca i opiekę – zgłoś się.

Dzwoń 507 317 444

Pisz: kontakt@inspektorat.org.pl